No i wreszcie jest. 15 grudnia br. ukazał się długo
oczekiwany drugi album grupy Oktor. Długo wyczekiwany, gdyż jego pierwsze
dźwięki ujrzały światło dzienne ponad 3 lata temu, a poprzednie wydawnictwo
zespołu All Gone In Moments pochodzi z 2007 roku. Ale jak można usłyszeć na
albumie: „czas nie jest istotny” ;) Być może wydawnicza obsuwa wynika z faktu,
iż 66% (\m/) zespołu – bracia Jan i Jerzy Rajkow-Krzywiccy znani są również z
innej warszawskiej formacji, a mianowicie Thesis, (a w przeszłości również z
dobrze zapowiadającego się zespołu April Ethereal). Oktor prezentuje jednak zgoła odmienny klimat muzyczny – płyta Another Dimension Of Pain opatrzona została etykietką funeral doom metal. Poza
wspomnianym rodzeństwem w skład zespołu wchodzi również wokalista Piotr
Kucharek. Nie jest on jednak jedynym wokalistą udzielającym się na tym albumie –
gościnnie zespół wspomogli również Matti Tilaeus ze Skepticism, Kuba Grobelny z
Eternal Tear oraz Kacper Gugała z Thesis.
Na płycie Another Dimension Of Pain znajdziemy 8 utworów, w
tym jedynie 3 z nich to mocno rozbudowane kompozycje, pozostałe to krótsze klawiszowe utwory. Jako że pierwszy longplej formacji Oktor był w zasadzie
składanką wcześniej zarejestrowanych utworów, można powiedzieć, iż tegoroczne
wydawnictwo jest ich pierwszym w pełni przygotowanym albumem. Tym, co najbardziej zaskakuje
na pierwszy rzut ucha, to połączenie dwóch języków w warstwie tekstowej:
polskiego i anielskiego. Zabieg ten znany jest już z wcześniejszych dokonań
zespołu i jest jak najbardziej celowy. I choć początkowo może dziwić
takie poplątanie języków, to w ostatecznym rozrachunku przeplatanka anglojęzycznego
growlu i polskiego śpiewu wypada bardzo ciekawie. Jak już wspominałam, na
płycie usłyszeć można kilka czystych wokali, growl Jana oraz przeróżne szepty i
zawodzenia, bez których prawdopodobnie doom metal nie byłby sobą. Jedynym, do
czego mogę się przyczepić w części śpiewanej, jest wymowa i maniera wokalna Piotra,
które momentami mogą drażnić. Warstwa liryczna wygląda jednak bardzo przyzwoicie,
prezentując wpisujące się w klimat gatunku muzycznego egzystencjalno-tanatologiczne
rozterki. Całkiem sprytne wydaje się też połączenie nazw instrumentalnych
utworów w tytuł całego wydawnictwa.
Co do samej zawartości muzycznej, to mam wrażenie, że
chłopcy nieco przyspieszyli kroku. W porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami
zespołu zawartość ADOP jest jakby bardziej dynamiczna, szybsza (jak na doom) i
bardziej melodyjna. Ogólnie mniej funeral, bardziej doom. W tle przebrzmiewa mi
nieco My Dying Bride, ale być może dlatego, że jest to jeden z nielicznych
zespołów doommetalowych, które znam i szanuję. Płyta ponadto okraszona została
fragmentami klawiszowymi inspirowanymi, jak wyczytałam, twórczością Fryderyka Chopina, które
zaskakująco dobrze wplatają się w ten muzyczny klimat. Nie jest to jednak
typowy koncept-album, słuchając płyty można chwilami odnieść wrażenie, że zarówno
całość jak i poszczególne części utworów są nieco „poszarpane”. Pierwsza z dłuższych
kompozycji - będąca singlem Conscious
Somatoform Paradise, jeśli w przypadku utworu ponaddwunastoipółminutowego
utworu w ogóle można mówić o „singlu”, została wypuszczona już rok temu. Utwór
jest dość zróżnicowany, jednak przebrzmiewa tu dobry, klasyczny doom. Na
uwagę na albumie zasługuje również utwór - Hemiparesis Of The Soul z
wżerającymi się w głowę zapętlonymi gitarami i ciekawymi przejściami. Z kolei
Mental Paralysis rozpoczyna miłe dla ucha progresywne plumkanie, które następnie
przechodzi w cięższe pełne niepokoju dźwięki, a cały numer rozwija się niczym
serpentyna. Utwór wieńczący album – Undone który jest dłuższą formą fortepianową, tym
razem jednak przyprawioną ciepłym głosem wokalisty Thesis, stanowi dobre domknięcie
całości. Po wyłączeniu albumu w głowie przede wszystkim obijają się śpiewane czysto
melodyjne frazy i charakterystyczne dla braci Krzywickich skomplikowane gitarowe riffy.
Duże ukłony należą się również za produkcję albumu – brzmienie jest bardzo
przestrzenne, czyste i jasne, jak na ten gatunek muzyczny ;)
Uwielbiam muzyków wszechstronnych, multiinstrumentalistów, a
do nich zaliczyć można również Jerzego, który ogarniał większość
zarejestrowanych na płycie ścieżek instrumentów (gitara, bas, klawisze,
perkusja) oraz jak mniemam zajął się również brzmieniem albumu. I za to muzykowi
należą się wielkie brawa. Tym bardziej myślę, że warto śledzić dalsze losy
formacji Oktor, która nie bez kozery wydała swój album pod szyldem zagranicznego
wydawcy. Nie od dziś wiadomo, że Polska dobrym metalem stoi.