Co było pierwsze – kogut czy muzyka? I co ma kogut do formy?
Odpowiedzi na te pytanie nie znają nawet najstarsi hodowcy drobiu. To wie tylko
zespół Forma. I to właśnie ich krążek, wydany, a w zasadzie wypuszczony w wirtualny eter, 17.09. stał się przyczynkiem to mojego powrotu w blogowe progi.
ReFormowanie. Debiut-powrót. Debiut, gdyż jest to pierwsze
oficjalne wydawnictwo zespołu po 8 latach działalności. Powrót, bo jest to
materiał skomponowany prawie dwa lata wcześniej, odświeżony – nagrany ponownie
w porządnym studiu i z porządnym producentem. I to słychać.
Z materiałem zetknęłam się już wcześniej i w zasadzie od pierwszego wejrzenia w szlify, miałam swoje hiciory i
mogę powiedzieć, że typy te utrzymują się do tej pory... Nowy miks / mastering
dodał utworom więcej przestrzeni, słychać różne smaczki. Zawsze miałam słabość
do pokręconej muzyki i w tej materii nic się nie zmieniło... Ale może po kolei.
Void - <3 Nieźle, to był jeden z
moich ulubieńców od początku. Pierwsze dźwięki zapowiadają spacer przez las,
nie dajcie się jednak zwieść! Dalej jest tak: (równoważnikami) Pierwszorzędne
łojenie. Połamane dźwięki i rytmy. Klasa. Miazga. Hałas. Chaos. Próżnia. Ciary.
Ten kawałek udowadnia też, że mikrofon w tym składzie ma tylko jednego
prawowitego właściciela.
Portrayer – Nie
potrafię napisać nic sensownego o tym numerze. Ani obiektywnie go ocenić. Nie
rozumiem. Amen.
Cyrulik –Ten
utwór ma dla mnie jakiś taki jarmarczny klimat, za dużo wszystkiego, za dużo
udziwnień, nie podoba mi się też brzmienie gitary. Nie mogę się do końca
zdecydować, czy gitarowy początek bardziej przypomina mi dokonania Indukti czy
też brazylijskich plemion indiańskich. Przesyt. Przerost formy nad treścią.
Zbędny przerywnik.
Maligna - <3 Hicior.
Po kilkukrotnym przesłuchaniu singla chyba przyzwyczaiłam się do zmian
brzmienia, numer ma moc, kopa, pierdolnięcie, nazwijcie to jak chcecie. Mogę over and over again. Mocno, z werwą, surowe mięcho (piece of meat). She does get it and likes it. Trochę tylko przeszkadza znów barwa
gitary rytmicznej.
As I fall – ass fall, całkiem urywa dupę. Po
zmianach utwór brzmi nawet lepiej, dostał
post-rockowe tło. I ten bas <3 W żywszej części jest znów to, co tygryski lubią
najbardziej czyli pierdolnięcie. Aż dziw, że moc i melodia mogą tak iść za rękę
w parze.
Find Yourself –
lekka balladka, piękna melodia gitary prowadzącej i… smyczki. Jednak na tle całej
płyty zaangażowanie kwartetu smyczkowego wydaje się być raczej spontanicznym muzycznym
eksperymentem niż przemyślanym posunięciem. Co nie znaczy, że mi się nie
podoba.
Verify – Kawałek
był świetnym energetycznym otwieraczem demówki, ustawiony po balladzie zdaje
się pogłębiać wspomniany wyżej efekt eksperymentowania. I znów nieco drażni brzmienie gitar, szczególnie pierwszy riff. Złowrogie
szepty nadają utworowi mroczny i duszny klimat, przywołujący trochę na myśl
Toola, później zaś znów pojawia się pocztowy rock. Z pozoru trochę bez ładu, a
jednak w coś w tym jest i mimo wszystko chce się słuchać. Ogromna kompozycyjna
machina bezkompromisowo toczy się do przodu, zmiatając wszystko, co stanie jej
na drodze. Z tym numerem jest trochę tak jak z brzydkim facetem – niby nam się
nie podoba, ale podświadomie coś przyciąga i sami nie rozumiemy tej fascynacji.
Back Side of Glasses
– to kompletne zaskoczenie, tego numeru w zasadzie z demówki nie pamiętam,
ciągnął się jak flaki z olejem, a teraz słucha się z zainteresowaniem. Tutaj
smyczki wkomponowane są znacznie ciekawiej, wszystko zlewa się w całość. Okraszony
(jeszcze bardziej) piekielnymi podszeptami utwór nabrał z pewnością wyrazu,
dzięki czemu zaczepia ucho, niestety tylko na chwilę. Istne stopniowanie grozy.
Na szczęście nie zgrozy. Ja naprawdę słyszałam już wcześniej ten kawałek?!
Reasumując, nowy materiał zespołu jest dużo bardziej
melodyjny niż pierwsze jego dokonania, co nie oznacza, że brakuje mu tego, z
czego według mnie Forma słynęła – połamanych dźwięków. Zastanawiam się tylko, czy
płyta rzeczywiście stanowi w miarę spójny materiał. Zupełnie nieodczuwalny jest
brak jednego z numerów, pochodzącego z tej samej sesji nagraniowej, nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że dalsza eliminacja nie zaszkodziłaby wydawnictwu… Nie
jestem też do końca przekonana do mnogości wokali. W tym aspekcie wydaje mi
się, że jednak mniej znaczy więcej.
Ubolewam również nad brakiem namacalnej formy krążka, zdecydowanie format cyfrowy mnie nie zadowala. No ale rozumiem, względy ekonomiczne...
Muzyka znajdująca się na krążku
Formy z pewnością nie należy do łatwych w odbiorze, jednak warto się z nią
zapoznać, bo jest niewątpliwie świeżym powiewem na lokalnym muzycznym
podwórku. W Warszawie, a może nawet w całej Polsce, nie ma drugiego zespołu,
który by tak grał. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój zespołu.
Tutaj można posłuchać singla promującego płytę, a tu nabyć cały krążek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz