niedziela, 14 października 2012

reForma - recenzja debiutankiej płyty zespołu Forma


Co było pierwsze – kogut czy muzyka? I co ma kogut do formy? Odpowiedzi na te pytanie nie znają nawet najstarsi hodowcy drobiu. To wie tylko zespół Forma. I to właśnie ich krążek, wydany, a w zasadzie wypuszczony w wirtualny eter, 17.09. stał się przyczynkiem to mojego powrotu w blogowe progi. 

ReFormowanie. Debiut-powrót. Debiut, gdyż jest to pierwsze oficjalne wydawnictwo zespołu po 8 latach działalności. Powrót, bo jest to materiał skomponowany prawie dwa lata wcześniej, odświeżony – nagrany ponownie w porządnym studiu i z porządnym producentem. I to słychać.
Z materiałem zetknęłam się już wcześniej i w zasadzie od pierwszego wejrzenia w szlify, miałam swoje hiciory i mogę powiedzieć, że typy te utrzymują się do tej pory... Nowy miks / mastering dodał utworom więcej przestrzeni, słychać różne smaczki. Zawsze miałam słabość do pokręconej muzyki i w tej materii nic się nie zmieniło... Ale może po kolei. 
Void - <3 Nieźle, to był jeden z moich ulubieńców od początku. Pierwsze dźwięki zapowiadają spacer przez las, nie dajcie się jednak zwieść! Dalej jest tak: (równoważnikami) Pierwszorzędne łojenie. Połamane dźwięki i rytmy. Klasa. Miazga. Hałas. Chaos. Próżnia. Ciary. Ten kawałek udowadnia też, że mikrofon w tym składzie ma tylko jednego prawowitego właściciela. 
Portrayer – Nie potrafię napisać nic sensownego o tym numerze. Ani obiektywnie go ocenić. Nie rozumiem. Amen.
Cyrulik –Ten utwór ma dla mnie jakiś taki jarmarczny klimat, za dużo wszystkiego, za dużo udziwnień, nie podoba mi się też brzmienie gitary. Nie mogę się do końca zdecydować, czy gitarowy początek bardziej przypomina mi dokonania Indukti czy też brazylijskich plemion indiańskich. Przesyt. Przerost formy nad treścią. Zbędny przerywnik.
Maligna - <3 Hicior. Po kilkukrotnym przesłuchaniu singla chyba przyzwyczaiłam się do zmian brzmienia, numer ma moc, kopa, pierdolnięcie, nazwijcie to jak chcecie. Mogę over and over again. Mocno, z werwą, surowe mięcho (piece of meat). She does get it and likes it. Trochę tylko przeszkadza znów barwa gitary rytmicznej.
As I fall – ass fall, całkiem urywa dupę. Po zmianach utwór brzmi nawet  lepiej, dostał post-rockowe tło. I ten bas <3 W żywszej części jest znów to, co tygryski lubią najbardziej czyli pierdolnięcie. Aż dziw, że moc i melodia mogą tak iść za rękę w parze.
Find Yourself – lekka balladka, piękna melodia gitary prowadzącej i… smyczki. Jednak na tle całej płyty zaangażowanie kwartetu smyczkowego wydaje się być raczej spontanicznym muzycznym eksperymentem niż przemyślanym posunięciem. Co nie znaczy, że mi się nie podoba.
Verify – Kawałek był świetnym energetycznym otwieraczem demówki, ustawiony po balladzie zdaje się pogłębiać wspomniany wyżej efekt eksperymentowania. I znów nieco drażni  brzmienie gitar, szczególnie pierwszy riff. Złowrogie szepty nadają utworowi mroczny i duszny klimat, przywołujący trochę na myśl Toola, później zaś znów pojawia się pocztowy rock. Z pozoru trochę bez ładu, a jednak w coś w tym jest i mimo wszystko chce się słuchać. Ogromna kompozycyjna machina bezkompromisowo toczy się do przodu, zmiatając wszystko, co stanie jej na drodze. Z tym numerem jest trochę tak jak z brzydkim facetem – niby nam się nie podoba, ale podświadomie coś przyciąga i sami nie rozumiemy tej fascynacji.
Back Side of Glasses – to kompletne zaskoczenie, tego numeru w zasadzie z demówki nie pamiętam, ciągnął się jak flaki z olejem, a teraz słucha się z zainteresowaniem. Tutaj smyczki wkomponowane są znacznie ciekawiej, wszystko zlewa się w całość. Okraszony (jeszcze bardziej) piekielnymi podszeptami utwór nabrał z pewnością wyrazu, dzięki czemu zaczepia ucho, niestety tylko na chwilę. Istne stopniowanie grozy. Na szczęście nie zgrozy. Ja naprawdę słyszałam już wcześniej ten kawałek?!  

Reasumując, nowy materiał zespołu jest dużo bardziej melodyjny niż pierwsze jego dokonania, co nie oznacza, że brakuje mu tego, z czego według mnie Forma słynęła – połamanych dźwięków. Zastanawiam się tylko, czy płyta rzeczywiście stanowi w miarę spójny materiał. Zupełnie nieodczuwalny jest brak jednego z numerów, pochodzącego z tej samej sesji nagraniowej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dalsza eliminacja nie zaszkodziłaby wydawnictwu… Nie jestem też do końca przekonana do mnogości wokali. W tym aspekcie wydaje mi się, że jednak mniej znaczy więcej. 
Ubolewam również nad brakiem namacalnej formy krążka, zdecydowanie format cyfrowy mnie nie zadowala. No ale rozumiem, względy ekonomiczne...

Muzyka znajdująca się na krążku Formy z pewnością nie należy do łatwych w odbiorze, jednak warto się z nią zapoznać, bo jest niewątpliwie świeżym powiewem na lokalnym muzycznym podwórku. W Warszawie, a może nawet w całej Polsce, nie ma drugiego zespołu, który by tak grał. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój zespołu. 

Tutaj można posłuchać singla promującego płytę, a tu nabyć cały krążek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz